Tak, październik 1984. Jednostka wojskowa Ciechanów, już nie pamiętam jaki numer. Z tego co pamiętam, innej nie było.
Przyjechałem z kumplami taksówką, wyszedłem sam , bo reszta siły nie miała. Fryzjer, łaźnia, szef kompanii rzuca co twoje, złapiesz - twoje, reszta znika. Następny dzień rano, stoję przed lustrem z przyborami do golenia. Patrzę i siebie nie widzę. Wszyscy tacy sami, mundury takie same, fryzury takie same. Eksperymentalnie, przystawiłem palec do oka. Wtedy siebie poznałem - szok ! Nie srał.m cztery dni. Stres.
Targonia, poligon. Cztery kilometry w jedną i cztery z powrotem. Ze śpiewem i w marszu defiladowym. "Witaj Zosieńko, otwórz okienko, na wschodnią stronę, daj dla ochłody łyk zimnej wody w usta spragnione ...", "lotnik z lewa, lotnik z prawa". Poligon trzy razy w tygodniu plus zaprawa poranna codzienna trzy kilometry biegiem. Wiadomo, szkółka podoficerów, lekko nie ma. Raz paru głąbów poszło na metę po wina, z drugiej kompanii. Oficer dyżurny ich złapał na płocie. Rano apel całego batalionu i wymarsz w pierwszy rejon alarmowy. Diektarzewo - 36 km w jedną stronę. 72 całość. Pełne oporządzenie, ze szczoteczką do zębów włącznie. Można idąc spać - można. Można przekraczać bariery nie do przekroczenia - można. Oficerowie zmieniali się średnio co godzinę a elew szedł. Chłopak miał w piszczelu w nodze cztery śruby. Mało że wzięli go w kamasze, to na dokładkę dali mu PK. Nieśliśmy jego PK, jego plecak i na koniec jego samego. W Diektarzewie była kuchnia polowa z innego batalionu i paru starych żołnierzy do obsług. Wcześniej przechodzili to samo. Cenna rada od nich, broń Boże nie siadać. Kto usiądzie, już się nie podniesie. Stawało się po dwóch plecami do siebie i opierało się plecakami. Taki odpoczynek. Powrót, widzę topole przy jednostce i czuję że nie dojdę, nie dam rady. Dałem radę. Jak wracaliśmy, w Ciechanowie była dziewiąta rano. Ludzie szli do pracy, na zakupy. Oficera prowadzącego klęli "ty hu.u, coś ty z tymi żołnierzami zrobił ?" Jedna starsza kobieta podniosła z ziemi kamień i pier**l.a porucznika w łeb, czapka mu spadła. Nie byliśmy podobni do ludzi. Po powrocie poligon przy jednostce, strzelanie. Stoły poglądowe, rzut granatem i strzelanie z ostrej. Na kompanii po powrocie czyszczenie broni na lustro. Obiad i godzina wolna. Paru gości ściągało skarpety czy onuce razem ze skóra. Omijam Ciechanów szerokim łukiem. Od 85 ani razu tam nie byłem. Nijak się to ma do tradycji Wielkanocnej, ale nie mogłem się oprzeć pokusie.